poniedziałek, 30 maja 2011

Czerwona sałatka z pomidorów

Dzisiaj ostatni post grillowany. Tym razem czerwona sałatka z dwóch rodzajów pomidorów - niby nic niezwykłego, ale dodatek suszonych w słońcu i macerowanych czosnkową oliwą włoskich pomidorów, przełamany nutą szczypiorkowej pikanterii i jedynym w swoim rodzaju aromatem suszonego oregano, czyni z tej sałatki dzieło sztuki kulinarnej.

Fot. Kamila Mianowicz

Składniki:
2 dojrzałe aromatyczne pomidory, najlepsze są malinowe
3 sporej wielkości suszone pomidory w zalewie z oliwy z oliwek
sól, pieprz, oregano
łyżka oliwy z oliwek (można wykorzystać oliwę z zalewy suszonych pomidorów)
mała garść szczypiorku

Świeże pomidory kroję w ósemki lub szesnastki, a suszone - w cienkie paski. Wrzucam je do miski, doprawiam solą, świeżo mielonym pieprzem i oregano, mieszam. Na wierzchu rozsypuję oczka zielonego szczypiorku i skrapiam oliwą z oliwek. Podaję prawie natychmiast; długo leżące pokrojone pomidory tacą swoją jędrność i uwalniają zbyt dużo soku.

Bon appétit Messieurs Dames!

niedziela, 29 maja 2011

Miętowo-cytrynowo (najlepszy napój na letnie upały)

Dzisiaj będzie banalnie - każdy potrafi przygotować lemoniadę. Ale nie każdy dodaje do niej gałązkę mięty. A szkoda. Mięta jest jedynym niezmiennym składnikiem mojej czerwcowo-lipcowej lemoniady, reszta zależy od nastroju. Czasem zamiast cytryny używam pomarańczy lub grejpfrutów lub limonek... Cytryna i limonka doskonale orzeźwiają, grejpfrut, za sprawą cierpkości, nadaje napojowi cech przedobiedniego aperitifu, a pomarańcze zamieniają go w poobiedni deser.

Fot. Kamila Mianowicz

Przygotowanie cytrynowo-miętowej lemoniady jest bardzo proste - do szklanki z wodą mineralną wciskam nieco cytrynowego soku i wrzucam dwa plasterki cytryny oraz gałązkę aromatycznej mięty. Za pomocą łyżki lub widelca przyciskam miętę do boków szklanki aby wydobyć ziołowy aromat. Uzupełniam kostkami lodu (na przykład takimi). Czasem dodaję nieco cukru, uprzednio rozpuszczonego w kilku łyżkach gorącej wody.

Bon appétit Messieurs Dames!

czwartek, 26 maja 2011

Zielone pesto z suszonymi pomidowami

Niewątpliwie ten tydzień pod adresem Kamila's plate jest i będzie bardzo monotematyczny. Grillowany. Albo też dobrze doprawiony i upieczony na ruszcie. Ewentualnie podany razem z sosem barbecue. Nie ma w tym nic dziwnego, jako że pora roku sprzyja tej monotematyczności - w maju wszyscy grillują. Wszyscy. Ja także.

Fot. Kamila Mianowicz

Obok kurczaka na patykach (tego) oraz kabaczkowego sosu (tego), na ostatnim garden barbecue party wielkim wzięciem cieszył się... sos pesto. A konkretnie jego bardzo letnia, właściwie sierpniowa, siostra - klasyczne zielone pesto genovese (te) wzbogacone o niepowtarzalny, pełny smak suszonych w ciepłych promieniach słońca dojrzałych pomidorów, kąpanych w aromatycznej oliwie z oliwek pełnej kaparów i czosnku. W sam raz do kurczaka na patykach.



Fot. Kamila Mianowicz

Składniki:

około 40 listków bazylii
2 rozgniecione ząbki czosnku
25 g orzeszków piniowych
50 g startego parmezanu lub innego długo dojrzewającego sera
3 całe suszone pomidory w zalewie z oliwy z oliwek, nieco osączone
oliwa extra virgin, dobrej jakości
sól, świeżo mielony pieprz

Przygotowanie pesto jest dziecinne proste - wszystkie składniki siekam, łączę w misce i dokładnie rozcieram. Dodaję tyle oliwy, aby uzyskać półpłynną konsystencję, sprawdzam smak i ewentualnie doprawiam solą i pieprzem.
Bon appétit Messieurs Dames!

środa, 25 maja 2011

Kabaczkowy chutney z orientalną nutą

Grillowania ciąg dalszy!
Grillowany kurczak (ten) jest oczywiście pyszny i niezastąpiony podczas ogrodowego przyjęcia, ale sam w sobie jest niczym szczególnym. To honorowy gość większości przyjęć z barbecue. Ja jednak lubię trochę się wyróżniać kulinarnie, dlatego, owszem, kurczak jest dla mnie ważny - ale jako podstawa do eksperymentowania ze smakami. Dodatki w postaci sosów, chutney'ów, sałatek, surówek, past i humusów potrafią dodać kurczakowi czegokolwiek zapragniemy: szczypty egzotyki, swojskości, nuty łagodności lub szalonej wyrazistości. Ostatnio w celu wprowadzenia nowych smaków postanowiłam zutylizować kabaczka, ów, relikt poprzedniego sezonu jesiennego, zawieruszony w zamrażarce pomiędzy malinami, truskawkami i koperkiem.

Fot. Kamila Mianowicz

Przepis znalazłam tutaj, ale końcowy produkt był dla mnie zbyt mało wyrazisty w smaku. Dlatego dodałam hojną ręką garam masala, przyprawy rozgrzewającej za sprawą cynamonu i kojącej dzięki dodatkowi gałki muszkatołowej. Smakowo nie może znajdować się dalej od kwaskowatych aromatów cytrusów - są jak dwa bieguny dla kubków smakowych - i dlatego doskonale wydobywa smak pomarańczy i cytryny. Najpierw na języku rozlewa się egzotyczna gorąca mieszanka, pobudzająca i kusząca, by pod koniec ustąpić miejsca dobrze znanemu, aczkolwiek wcale nie swojskiemu, smakowi południowych cytrusów.


Składniki:
pokrojony w drobną kostkę miąższ kabaczka, o objętości mniej więcej 1 litra
pół małej czerwonej cebulki, bardzo drobno posiekanej
sok wyciśnięty z połówki pomarańczy
1 cm drobno posiekanego korzenia imbiru
łyżeczka soku z cytryny
łyżeczka miodu
sól, pieprz
łyżka garam masala
dwie łyżki oliwy z oliwek

W rondlu rozgrzewam oliwę z oliwek i duszę w niej cebulkę, aż stanie się słodka, miękka i szklista. Dodaję kabaczek, doprawiam cytrusami, miodem, solą i pieprzem i duszę około godziny na bardzo małym ogniu, aż warzywa staną się miękkie a uwolniony z nich sok zostanie zredukowany do objętości kilku łyżek. Przekładam do blendera i niezbyt dokładnie miksuję, aż chutnej uzyska pożądaną konsystencję musu z licznymi, większymi kawałkami kabaczka. Kontroluję smak i w razie potrzeby dodaję więcej soli i pieprzu. gdy chutney nieco ostygnie, wsypuję garam masala i dokładnie mieszam.
Zimny sos bardzo dobrze komponuje się z serami i kurczakiem.

Bon appétit Messieurs Dames!

wtorek, 24 maja 2011

Grillowany kurczak na patykach

Potrawy z grilla zawsze smakują inaczej - mają w sobie trochę smaku późnej wiosny lub wczesnego lata, może także nieco świeżego powietrza i zapachu skoszonej trawy. Są pyszne. Zwłaszcza cytrynowo-tymiankowy kurczak na patykach, kruchy, soczysty i aromatyczny, ale jednocześnie na tyle delikatny w smaku, że z powodzeniem można go łączyć z tysiącem różnorodnych dodatków (kilka propozycji na dodatki znajdziecie w następnych postach).

Fot. Kamila Mianowicz

Sekret doskonałości kurczakowych szaszłyków kryje się w odpowiednim doborze składników marynaty i całonocnej kąpieli mięsa w cytrynowo-tymiankowej zalewie. Dzięki cytrynie kurczak staje się kruchy i soczysty, poza tym pozostałe przyprawy mają szansę wniknąć głęboko w strukturę mięsa. Szczypta chilli i czosnek nadają mu nieco pikanterii, złagodzonej smakiem słodkiej czerwonej papryki i gęstą oliwą z oliwek, tym płynnym złotem, w którym utrwalane są wszystkie aromaty potrawy. Całości dopełnia tymianek - lekko cytrynowy i bardzo aromatyczny, dodający odwagi zakochanym i przepędzający złe sny. Trochę tajemniczy i magiczny.

Fot. Kamila Mianowicz

Składniki:
3 duże pojedyncze piersi kurczaka, oczyszczone i pokrojone w sporą kostkę
2 łyżki tymianku
2 ząbki czosnku, grubo posiekane (duże fragmenty łatwiej usunąć z marynaty; pozostawiony na kurczaku łatwo się zwęgla i staje się niesmaczny, gorzki)
łyżka słodkiej papryki
szczypta pieprzu cayenne
sól, pieprz
sok wyciśnięty z połowy cytryny
trzy łyżki oliwy z oliwek

Kurczaka układam w pojemniku i zalewam marynatą powstałą z połączenia wszystkich pozostałych składników. Wstawiam do lodówki na całą noc. Przed wyłożeniem na ruszt usuwam czosnek i nadziewam kawałki kurczaka - dość luźno - na drewniane szpikulce uprzednio namoczone w wodzie (dzięki temu się nie spalą) i grilluję.

Bon appétit Messieurs Dames!

PS. Po fieście kulinarnej czas na inne uczty - dla duszy (dobra książka), ciała (wygodny leżak)i urody (spora dawka słońca).

Fot. Kamila Mianowicz

poniedziałek, 23 maja 2011

Bruschetta a'la pizza...

... czyli mini zapiekanki na kromkach czerstwego pieczywa, zwieńczone mozarellą i wszystkim tym, na co mam akurat ochotę. Świetne jako popołudniowa przekąska, albo lunch przegryzany podczas przerwy w pracy. Albo jako porządne śniadanie, gdy wiem, że na przerwę nie mam co liczyć...

Fot. Kamila Mianowicz

Jestem zwolennikiem minimalizmu w kuchni - im prostsze i mniej przetworzone składniki, oczywiście najlepszej możliwej jakości, tym lepiej. I bruschetta spełnia wszystkie wymogi minimalizmu - w podstawowej wersji to przecież tylko pieczywo, oliwa z oliwek, nieco czosnku, pomidory i mozarella. Pychota.

Fot. Kamila Mianowicz

Składniki:
czerstwa półbagietka, pokrojona w poprzek na niezbyt grube kromki
mozarella
2 pomidory, pachnące i mocno dojrzałe
nieco oliwy z oliwek
ząbek czosnku
szczypta soli
klika listków bazylii
suszone oregano

Jednego pomidora sparzam i obieram ze skórki, następnie usuwam gniazda nasienne a miąższ rozdrabniam za pomocą widelca. Z kapki oliwy, drobno posiekanego malutkiego ząbka czosnku, szczypty soli i rozdrobnionego pomidora przyrządzam sos pomidorowy. Czasem, gdy mam więcej czasu, podgrzewam oliwę na patelni i lekko podsmażam w niej przepołowiony ząbek czosnku; do oliwy przechodzi cały czosnkowy aromat, a sos przygotowany na bazie czosnkowej oliwy nie wymaga dodawania posiekanego czosnku i jest dzięki temu delikatniejszy i mniej palący.
Kromki bagietki smaruję dość obficie sosem pomidorowym, posypuję oregano i układam na wierzchu plastry mozarelli. Układam na blasze i podpiekam w piekarniku nastawionym na 180 stopni; w końcowej fazie włączam tylko górny grill i zwiększam temperaturę - w ten sposób na serze tworzy się lekko chrupiąca skorupka.
Gotowe zapiekanki dekoruję ząbkami pomidora i listkami bazylii.

Bon appétit Messieurs Dames!

czwartek, 19 maja 2011

Malinowo-waniliniowo (najlepsze lody owocowe)

W upalne letnie dni nie ma nic lepszego jak porcja lodów. Dobrze, przyznaję, lemoniada ze świeżo wyciśniętych cytryn i pomarańczy, odświeżona miętą z przydomowego ogródka, jest nieco lepsza, ale domowe owocowe lody plasują się tuż za jej plecami. Zwłaszcza te malinowe... mniam. Dzisiaj było niesłychanie upalnie, pół dnia zbierało się na burzę z piorunami - tak duszno i gorąco, jak to bywa w lipcowe popołudnia - dlatego postanowiłam podążyć za tym wakacyjnym nastrojem i przygotować malinowo-waniliowe lody. Idealne.

Fot. Kamila Mianowicz

Składniki:
2 gałki lodów waniliowych dobrej jakości
2 łyżki śmietany 30 lub 36%
trzy garści mrożonych malin
łyżeczka cukru
pół szklanki mleka

Wszystkie składniki wrzucam do blendera i miksuję na gładką, lodową, puszystą masę. W razie potrzeby dolewam nieco mleka. Przekładam do pucharka (z konieczności jest to duży kieliszek do wina), siadam w słońcu i udaję, że jestem na wakacjach.

Najlepszy efekt daje wykorzystanie mrożonych owoców - gwarantują one właściwą konsystencję lodów (świeże zamieniają deser lodowy w shake'a, skądinąd także doskonałego). Dlatego jeśli posiadam tylko świeże maliny, wrzucam je na noc do zamrażalnika, rozłożone na tacce w taki sposób, aby poszczególne owoce nie posklejały się ze sobą.

Bon appétit Messieurs Dames!

środa, 18 maja 2011

Frytki z batatów

Choć nasze zwykłe, polskie ziemniaki uwielbiam za ich wszechstronność (o czym można przeczytać tu), czasem zdradzam je z ich egzotycznym, mniej uniwersalnym, kuszącym lekką słodyczą kuzynem - batatem. Ot, taki mały kulinarny skok w bok, smakowo w pełni usprawiedliwiony. Frytki ze słodkich ziemniaków są bowiem 100 razy lepsze niż tradycyjne - ba! od kiedy spróbowałam ich po raz pierwszy, pozostaję im wierna niczym Penelopa Odyseuszowi. 

Batatowe frytki. Fot. Kamila Mianowicz

Batatowe frytki przygotowuję w taki sam sposób, jak tradycyjne. Wymyte, obrane ze skórki i osuszone ziemniaki kroję w poprzek na dość grube słupki (około 1 cm), osuszam je za pomocą papierowego ręcznika. Wrzucam na mocno rozgrzany tłuszcz - najpierw temperaturę sprawdzam przy pomocy jednej frytki: jeśli w przeciągu 2 sekund od wrzucenia wypływa na wierzch, dość silnie buzując, dodaję pozostałe.
Smażę do uzyskania złotego koloru, który jest gwarancją chrupiącej skórki i miękkiego wnętrza. Osączam na papierowym ręczniku i podaję posypane kryształkami soli.
Frytki można także upiec w piekarniku, są na pewno zdrowsze. Ale ponieważ przygotowuję je tylko kilka razy do roku, nie mam wyrzutów sumienia - smażone na głębokim tłuszczu są jak niebo w gębie :)

Bon appétit Messieurs Dames!

wtorek, 17 maja 2011

Renifer... po fińsku

Kiedy jechałam do Finlandii, wiedziałam, czego mogę się spodziewać po pogodzie (śniegu i zimna), krajobrazie (jezior i lasów), wystroju wnętrz (ach, IKEA) i fińskim języku (śpiewnym i melodyjnym ale kompletnie niezrozumiałym). Nic nie wiedziałam natomiast o zwyczajach kulinarnych i choć szperałam po sieci w poszukiwaniu informacji, smaki i zapachy potraw trudno sobie wyobrazić, zwłaszcza gdy ich nazwy brzmią jak przypadkowy zlepek liter (karjalanpaisti na przykład, albo mantokalakeytto), a składniki są - dla mnie, wychowanej na ziemniakach - często egzotyczne. Jak mięso renifera. Albo łosia. Albo malina moroszka i rokitnik. Pod niektórymi względami Finlandia kulinarna całkiem mnie zaskoczyła (można o tym przeczytać tutaj), pod innymi - zachwyciła. Uwielbiam ich ciemny chleb, zwłaszcza ten płaski i chrupiący, lekko słodkawy happankorppu, pyszny jest także dżem z maliny moroszki i cynamonowe ciastka-ślimaki. Ale nade wszystko wyśmienity jest gulasz z renifera. Wracając do Polski przywiozłam ze sobą niespełna pół kilograma reniferowego mięsa (60 euro za kilogram!), które zamieniło się w pyszną potrawkę, pachnącą jałowcem i grzybami. Bardzo żałuję, że na kolejną porcję będę musiała czekać aż do następnej wizyty w Finlandii...

Gulasz z renifera. Fot. Kamila Mianowicz

Składniki:
500 g mięsa renifera
5 plastrów chudego boczku
10 grzybów leśnych, średniej wielkości (pieczarki też mogą być)
pół białej cebuli, drobno posiekanej
łyżeczka masła i oliwy z oliwek
0,1 l mocnego bulionu
pół szklanki śmietany do sosów
sól, pieprz
5 ziaren jałowca
opcjonalnie - 2 plastry koziego sera

Mięso renifera kroję w poprzek włókien na cienki plasterki i odkładam na bok. Na patelni rumienię pokrojony na drobne kawałki boczek - gdy przyjmie złocistą barwę i uwolni tłuszcz, zdejmuję z patelni i również odkładam na bok. Na patelnię dodaję masło i oliwę, czekam aż wszystkie rodzaje tłuszczu dobrze się połączą. Zmniejszam ogień i wrzucam cebulkę. Duszę ją, kilkakrotnie podlewając małą ilością wody, aż do uzyskania brązowego koloru i karmelowego smaku. Teraz do cebuli dodaję boczek i mięso renifera, zwiększam ogień i smażę całość 2-3 minuty; mięso jest delikatne i nie wymaga długiego gotowania. Wrzucam pokrojone na kawałki grzyby, rozgniecione ziarna jałowca, doprawiam solą i pieprzem oraz dolewam bulion, tak aby płyn przykrywał dno patelni. Przykrywam i duszę na bardzo wolnym ogniu około 15 minut, często mieszając. Na koniec wlewam śmietankę i zagęszczam całość kozim serem. Podaję z gorącą bagietką z masłem ziołowym.

Bon appétit Messieurs Dames!

piątek, 13 maja 2011

Ciastka z piegami czekolady

Według Francuzów, a już na pewno według jednego z nich, nie wszystkie ciastka są ciastkami. Tylko jeden rodzaj może dumnie nosić tę nazwę - cookies z dużymi ciemnymi czekoladowymi piegami bezładnie rozrzuconymi w białej, waniliowej, lekko chrupiącej masie. Duże ciemne czekoladowe piegi wymagają, aby ciastka były dużych rozmiarów, więc na mojej standardowej okrągłej blasze do pizzy mieszczą się tylko cztery - ciastka olbrzymy, giganty i kolosy.

Piegowate cookies. Fot. Kamila Mianowicz

Przepis znalazłam tu; francuski portal wybrałam po to, aby spełnić oczekiwania francuskiego podniebienia, które, jak wiadomo, francuskie specjały uważa za najlepsze. I w przypadku tych piegowatych ciastek, ma rację.
Niestety w żadnym z marketów nie znalazłam czekoladowych czipsów, popularnych np. w Wielkiej Brytanii (często w swoich przepisach wykorzystuje je Nigella Lawson), a dostępne tabliczki czekolady są nieco za chude - czekolada całkowicie rozpuszcza się podczas pieczenia. Za pierwszym razem użyłam austriackich czekoadowych specjałów Zottera, które mają odpowiednią grubość. A tuż przed chwilą wyjęłam blachę ciastek piegowanych dużymi kawałkami czekolady uzyskanymi z... polewy czekoladowej (tej).


Składniki:
1 jajko
85 g cukru
85 g masła
pół opakowania cukru waniliowego
150 g mąki
łyżeczka proszku do pieczenia
szczypta soli
100 g czekoladowych czipsów (deserowych lub gorzkich)

W misce za pomocą dużej drewnianej łyżki ucieram miękkie masło z cukrem tak, aby cukier został całkiem wchłonięty w tłuszcz. Dodaję jajko i cukier waniliowy i mikserem ubijam na gładką masę, potem stopniowo dodaję mąkę wymieszaną z solą i proszkiem do pieczenia. Masa powinna być gęsta i dość zwarta. Wsypuję kawałki czekolady - odpowiednio duże, bo ciastka mają być duże - mieszam wszystko łyżką. Nakładam kleksy masy na wysmarowaną masłem blachę do pieczenia i piekę około 20 minut w piekarniku nagrzanym do 175 stopni.

Bon appétit Messieurs Dames!

środa, 11 maja 2011

A jak awokado, G jak guacamole

Być może śmiałe to twierdzenie, ale uważam, że Kolumbowi, obok sławy odkrywcy Nowego Świata, należy się także chwała rewolucjonisty kuchni europejskiej. Dzięki niemu z obu Ameryk szerokim strumieniem popłynęły na stary kontynent wszelakie dobra doczesne, nie tylko złoto i inne kruszce, ale także nasiona i sadzonki roślin, które każdy szanujący się europejczyk uważa za swojskie i rodzime. Jak pomidory. Albo fasola. Albo ziemniaki, które przecież są tak bardzo polskie. Nic bardziej mylnego! Pewien powiew egzotyki zachowały tylko niektóre amerykańskie przysmaki, jak czekolada, wanilia czy... awokado właśnie. Ten zielony owoc, w kształcie zbliżony do gruszki, nieco pomarszczony, najczęściej zalega na półkach marketów, jako że my, wychowani na ziemniakach, nie bardzo wiemy, co z nim w kuchni począć. Inna sprawa, że dostępne u nas awokado smakują zaledwie jak namiastka tych prawdziwych.
Jednak nawet z niezbyt wspaniałych zielonych gruszek można przygotować wspaniałe aztecko-meksykańskie guacamole. Sekret tkwi w odpowiednich dodatkach. Oczywiście podstawowa wersja tego sosu zawiera tylko awokado, sok z limonki lub cytryny, ząbek czosnku, pieprz i sól. Ja jednak lubię urozmaicać aksamitną teksturę awokado drobno posiekaną chrupiącą i sprężystą papryką, palącą białą cebulą, czerwonymi mięsistymi pomidorami i orzeźwiającym świeżym ogórkiem. I dobrze doprawić solą i zestawem pikantnych przypraw. A potem nakładać sos na chilli tortilla chips i chrupać... pychota!

G jak guacamole. Fot. Kamila Mianowicz

Składniki:
3 dojrzałe awokado
sok z połowy cytryny lub limonki
2 łyżki śmietany (18 lub 30%)
łyżka drobno posiekanej cebuli
łyżka drobno posiekanej czerwonej papryki
łyżka drobno posiekanego świeżego ogórka
łyżka drobno posiekanych pomidorów, pozbawionych pestek
sól, pieprz, szczypta pieprzu cayenne, czerwonej papryki oraz kuminu (niekoniecznie)

Awokado obieram z twardej skórki i pozbawiam nasion. Dojrzałe awokado łatwo poddaje się naciskowi palców, ale tylko na głębokość paru milimetrów (najlepiej sprawdzać przy ogonku), głębiej jest dość elastyczne. Łatwo je obrać - skórka praktycznie sama odchodzi od miąższu. Nożem kroję je na niewielkie kawałki, które potem widelcem rozgniatam na dość gładką masę. Dodaję wszystkie przygotowane wcześniej warzywa, bardzo drobno posiekane, oraz przyprawy, sok z cytryny i śmietanę i dokładnie mieszam. Pieprz cayenne i kumin dodaję stopniowo, sprawdzając poziom ostrości sosu. Wstawiam do lodówki na ok. pół godziny, aby smaki miały szansę się połączyć. Podaję do chrupiących chipsów z tortilli.

Tortilla chips chilli. Fot. Kamila Mianowicz


Bon appétit Messieurs Dames!

wtorek, 10 maja 2011

Hiszpańskie gazpacho



W upalne dni najczęściej nie mam ochoty na gorący posiłek. Idealne są za to wszelkiego rodzaju sałatki i chłodniki, zwłaszcza jedzone w dobrym towarzystwie, pod chmurką. Jednak ponieważ nie przepadam za sokiem pomidorowym, dotychczas unikałam gazpacho, czyli flagowej hiszpańskiej potrawy, dorównującej sławą paelli i chorizo. Za bardzo przypominała mi keczup.
Ostatnio moja niechęć zaczęła się zmieniać - najpierw w chłodną akceptację, potem coś w rodzaju smakowego zawieszenia broni i wzajemnego badania gruntu. A dzisiaj zawarłyśmy przyjaźń - chłodną jeszcze, ale w końcu gazpacho musi być jedzone na zimno.

Gazpacho. Fot. Kamila Mianowicz

Składniki:
1 kg mięsistych pomidorów
2 puszki pomidorów pelati bez skóry
2 łyżki oliwy z oliwek
3 ząbki czosnku
sól, pieprz
dodatki (przykładowo): grzanki, słone przekąski (jak te na zdjęciu), posiekana cebula, wszelkiego rodzaju papryka, ogórek, cukinia

Przygotowanie gazpacho jest dziecinnie proste i trwa może 15 minut, potem należy je umieścić na kilka godzin w lodówce (co najmniej 2, ale ja polecam całą noc) aby wszystkie smaki i aromaty w pełni się ujawniły.
Pomidory sparzam, obieram ze skórki i usuwam gniazda nasienne, wrzucam do miksera. Resztki pomidorów dokładnie osączam na sitku i zebrany sok także wlewam do miksera, uzupełniam pomidorami pelati (czasem skórka nie jest dokładnie usunięta, trzeba to zrobić samemu), dodaję oliwę, rozgniecione ząbki czosnku i przyprawy i miksuję kilka minut do uzyskania gładkiej, dość gęstej konsystencji. Wstawiam do lodówki na całą noc i pół następnego dnia.
Tuż przed podaniem przygotowuję miski pełne dodatków - najbardziej lubię hiszpańskie ziołowe snacksy, ale grzanki i wszelkiego rodzaju chrupiące warzywa też są pyszne. Gazpacho i dodatki zawsze podaję oddzielnie, tak aby każdy mógł skomponować swoją własną ulubioną wersję potrawy.


Kilka z wielu możliwych dodatków do gazpacho. Fot. Kamila Mianowicz

Bon appétit Messieurs Dames!

poniedziałek, 9 maja 2011

Bardzo Czekoladowe Muffiny

Obok czekoladowych brownies (tych) czekoladowe muffiny należą do moich ulubionych deserów. Te przygotowywane przeze mnie są dokładnie takie, jakie lubię najbardziej - wilgotne, niezbyt słodkie i mocno mocno czekoladowe.

Czekoladowe muffiny. Fot. Kamila Mianowicz

Przepis znalazłam tu, ale ponieważ nie miałam ani bananów, ani jogurtu, ani tym bardziej czekoladowych czipsów, no i był późny niedzielny wieczór, więc żaden sklep w okolicy nie był czynny, to to, co, wyszło z mojego piekarnika, okazało się być swobodną wariacją na temat oryginału. I było pyszne!
Podstawowy przepis na muffiny jest zawsze taki sam - to od naszej wyobraźni zależy, czym go urozmaicimy. My, czekoladowe łasuchy, znane także jako Wielkie Ciastka lub Ciasteczkowe Potwory, najbardziej lubimy wersje z czekoladą; cóż, to oczywiste. Sięgam jednak także po inne dodatki - banany (świetne z czekoladą... :p), jagody, wiśnie i inne owoce, czasem zwykłą mąkę zastępuję zmielonymi migdałami, cukier - melasą. Jeszcze nigdy nie robiłam muffinów wytrawnych, choć w mojej internetowej książce kucharskiej, składającej się z tych wszystkich przepisów, które przyciągnęły moją uwagę podczas bezładnego krążenia w sieci, znalazły się muffiny z fetą, dynią i serem gruyere; myślę, że będzie to mój numer jeden w sezonie jesienno-dyniowym.


Składniki:
220 g mąki
90 g białego cukru
60 g jasnobrązowego cukru trzcinowego
5 g proszku do pieczenia
5 g cukru waniliowego
40 g holenderskiego gorzkiego kakao
szczypta soli
1 jajko
120 ml oleju roślinnego (rzepakowego)
150 ml śmietany 18%
kilka łyżek mleka

W dużej misce mieszam suche składniki - mąkę, wszystkie rodzaje cukru, sól, kakao i proszek do pieczenia. To samo robię ze składnikami mokrymi, łączę je w jednolitą masę za pomocą miksera nastawionego na maksimum obrotów (na tym etapie nie dodaję mleka). Następnie przełączam mikser na najniższy poziom i mieszam składniki mokre z suchymi, niezbyt dokładnie - w muffinach ponoć to niedokładne mieszanie skutkuje idealną, wilgotną i kruchą strukturą gotowych babeczek. Jeśli po wymieszaniu okazuje się, że ciasto jest zbyt ciężkie, dodaję kilka łyżek mleka - aż do uzyskania konsystencji gęstej śmietany.
Napełniam muffinkowe formy do 3/4 wysokości, nie przejmując się wyrównywaniem powierzchni ciasta. Piekę ok. 20 minut w temperaturze 175 stopni. Z podanych składników wychodzi około 15 standardowych muffinów.
Babeczki można ozdobić polewą czekoladową - lub dowolną inną - ale ja najbardziej lubię bez żadnych dodatków. Klasyczne. Lub wyrafinowane, jak kto woli.

Bon appétit Messieurs Dames!

sobota, 7 maja 2011

Kulinarna podróż do Berlina

Kilka dni temu wykorzystaliśmy jeden dzień urlopu i całkiem ładną pogodę na krótką wizytę w Berlinie. Mimo że naszym głównym celem było Muzeum Historii Naturalnej (świetne zresztą), udało mi się także zwiedzić miasto od kuchni.
Berlin to nie tylko currywurst, którą je się tam na w ilościach hurtowych, ani też kebab wprowadzony na niemieckie stoły przez masowo imigrujących Turków. Umiłowanie kiełbasy jest nadal widoczne, ale przez ostatnie lata coś się w Berlinie zmieniło - naśladując paryskie kawiarnie i restauracje przemienił się w miasto pełne życia, urokliwych kafejek, stolików okupujących każdy wolny skrawek chodników, leżaków nad Sprewą, ciasnych winniczek, przytulnych piwiarni, restauracji z wyborem dań przyprawiającym o zawrót głowy. Berlin stał się dla mnie miastem świata, miejscem fuzji kultur, smaków i aromatów, otwartym na eksperymenty i bardzo tolerancyjnym, miastem, w którym można dostać wszystko i wszystkiego spróbować.

Restauracja o wszystko mówiącej nazwie... Fot. Kamila Mianowicz
Ogródek jednej z restauracji nad Sprewą. Fot. Kamila Mianowicz
Żadne inne europejskie miasto nie robi na mnie takiego wrażenia, być może dlatego, że część historii Berlina jest mocno związana z moją historią; pamiętam przecież i mur berliński, i plecak pełen mięsa, przywożony przez mojego tatę z NRD, kolejki do sklepów i radzieckie książki dla dzieci, w których oglądałam tyko obrazki, bo tekstu przeczytać nie potrafiłam.

Mur berliński. Fot. Kamila Mianowicz

Gdy teraz przyglądam się Berlinowi, z jego rozkopanymi ulicami i migrującymi placami budowy, z nowymi drapaczami chmur wokół Placu Poczdamskiego, licznymi przytulnymi restauracjami na Oranienburgstrasse, nie mogę wyjść z podziwu - to wszystko, ta niesamowita przemiana, dokonała się zaledwie w ciągu 20 lat, praktycznie na moich oczach.

Makowe ciastko ze śnieżną polewą. Fot. Kamila Mianowicz

Dzisiaj Berlin ma do zaoferowania tysiące atrakcji, miejsc odpoczynku, relaksu, zabawy i spotkań z przyjaciółmi. Na każdym kroku mija się piekarnię, w której - nawet jeśli miejsca starcza tylko na trzech klientów - zaprasza stolik, wystawa pełna słodkości i zapach świeżo mielonej kawy. Co kilkadziesiąt metrów kuszą panini - moim zdaniem nigdzie nie ma tak pysznych kanapek jak na dworcu głównym w Berlinie - soki ze świeżo wyciskanych owoców, koktajle mleczne, desery z owocami i dania ze wszystkich stron świata.

Najlepsze kanapki na świecie. Fot. Kamila Mianowicz

I wcale nie trzeba mieć kieszeni wypchanych pieniędzmi, jest tylko nieco drożej, niż w Polsce. Naprawdę nieco.

Bon appétit Messieurs Dames!

piątek, 6 maja 2011

Przepisowe przewodniki

Mam to szczęście, że zarówno moja praca, jak i życie prywatne, zmuszają mnie do robienia tego, co lubię najbardziej - czyli podróżowania. To prawda, że czasem jest to maraton z ciężką walizą i nieustające krążenie między lotniskami (nawiasem mówiąc, niekiedy mam wrażenie, że zwiedzam tylko i wyłącznie lotniska...), ale przez większość czasu przemieszczanie się z miejsca na miejsce sprawia mi wielką frajdę. Bardzo lubię być w nowych miejscach, a że jestem odkrywcą z natury, wszystko mnie interesuje i wiele fascynuje, zarówno wielkie miasta, pełne życia, pośpiechu i możliwości, jak i spokojne wioski, położone w środku niczego i pozostające daleko w tyle za współczesnym światem. Uwielbiam odkrywać lokalne smaki i aromaty i zwykle jestem nimi oczarowana (choć w Sankt Petersburgu byłam bliska ogłoszenia strajku głodowego, jedzenie było po prostu paskudne); po powrocie próbuję te smaki i aromaty odtworzyć w domowej kuchni. Zewsząd przywożę niesamowite ilości regionalnych specjałów (co tłumaczy ciężką walizę...) - przypraw, słodyczy, przetworów, serów, czasem także mięsa - jak chociażby mięso renifera z Finlandii - alkoholu i, jeśli tylko mam szczęście trafić wersje angielskojęzyczne, także książki kucharskie (aczkolwiek, co oczywiste, darowałam sobie książkę z Rosji). Poniższe zdjęcia przedstawiają kilka z moich ostatnich trofeów: urocze drobnostki z Irlandii, przewodnik po sztuce kulinarnej z Finlandii i klasyczną książkę z popularnymi przepisami z Austrii.


W Szczecinie mam także swoją ulubioną księgarnię, w której kilka razy do roku - podczas wyprzedaży - zostawiam małą fortunę. Spośród wszystkich kupionych tam książek, te z poniższych zdjęć należą do najczęściej wykorzystywanych. Z pierwszej z nich pochodzi przepis na najlepsze ciasto marchewkowe, jakie w życiu jadłam...


Jednak najcenniejszym i najlepszym, bo najbardziej wszechstronnym i uniwersalnym, źródłem kulinarnych inspiracji jest dla mnie - i tu, sądząc po ilości dostępnych przepisów, blogów, opinii, recenzji i zdjęć, nie jestem ani oryginalna, ani odosobniona - po prostu internet. 

Bon appétit Messieurs Dames!

czwartek, 5 maja 2011

Zielone pesto

Pesto należy do moich ulubionych sosów. Jest łatwe, szybkie, uniwersalne, wszechstronne i - najważniejsze - pyszne; nawet mój brat, który nie słynie ze zdolności kulinarnych, a z nowości w kuchni najlepiej lubi schabowego z ziemniakami, nauczył się je przyrządzać i docenia jego niepowtarzalny ziołowo-serowy smak. Składniki do przygotowania klasycznego zielonego pesto zawsze mam w domu, wliczając trzy donice z bazylią i spory zapas orzeszków piniowych, zakamuflowanych na dnie szafy. W zasadzie wszystkie ingrediencje - orzechy, bazylia, oliwa, parmezan,czosnek i świeżo mielony pieprz to moje kuchenne "must have", co nie znaczy, że trzymam się ściśle jednej receptury. Uniwersalność i wszechstronność pesto polega między innymi na tym, że można je przygotować z każdego rodzaju zieleniny i orzechów lub nasion - odmian samej bazylii jest kilka, do tego dochodzi mięta, brokuły, majeranek, pietruszka, kolendra... Orzechy piniowe można zastąpić wszystkimi dostępnymi orzechami: włoskimi, pistacjami, laskowymi, brazylijskimi, nerkowcami, macadamia oraz nasionami słonecznika.

Liście bazylii i orzechy piniowe. Fot. Kamila Mianowicz

Posiekana bazylia. Fot. Kamila Mianowicz

Niestety nie posiadam blendera, więc składniki pesto siekam ręcznie. Czasem pomagam sobie praską do czosnku, która jest także świetnym rozdrabniaczem dla orzechów piniowych - ale tylko jeśli nie zwierają dużo tłuszczu. Mimo wszystko żaden ze składników nie jest posiekany na tyle drobno, żeby utworzyć jednolity sos, ale to nic - smak i tak jest rewelacyjny. Moim supertajnym (no cóż, teraz już nie tajnym w ogóle) wypróbowanym sposobem na idealne, oszałamiające i odbierające mowę zielone pesto jest dokładne roztarcie wszystkich składników za pomocą drewnianej łyżki w udającej moździerz misce.

Składniki: parmezan, bazylia i orzechy piniowe.... Fot. Kamila Mianowicz
... i gotowe pesto genovese. Fot. Kamila Mianowicz

Pesto jest idealne, gdy jestem zmęczona i nie mam ochoty spędzić w kuchni ani minuty dłużej, niż to konieczne, albo gdy chcę podać coś pysznego na domowej imprezie, lub gdy mam ochotę pocieszyć się po ciężkim dniu w pracy lub po prostu nieco porozpieszczać swoje podniebienie. Świetnie komponuje się z makaronem, bagietką nadziewaną mozzarellą i pomidorami suszonymi, zapiekankami, sałatką caprese, kurczakiem z grilla, pieczoną rybą, bruschettą, pizzą... Ach, pesto...

Pasta z pesto. Fot. Kamila Mianowicz

Składniki:
około 40 listków bazylii
2 rozgniecione ząbki czosnku
25 g orzeszków piniowych
50 g startego parmezanu lub innego długo dojrzewającego sera
oliwa extra virgin, dobrej jakości
sól, świeżo mielony pieprz

Przygotowanie pesto jest dziecinne proste - wszystkie składniki siekam, łączę w misce i dokładnie rozcieram. Dodaję tyle oliwy, aby uzyskać półpłynną konsystencję, sprawdzam smak i ewentualnie doprawiam solą i pieprzem. A potem - pochłaniam w wielkich ilościach, zwłaszcza z tagliatelle...

Bon appétit Messieurs Dames!


środa, 4 maja 2011

Serowo-słone paluchy

Wczoraj przekonałam się, że naprawdę genialne pomysły rodzą się i z potrzeby, i z przypadku. Był wtorkowy wieczór, przygotowaliśmy prawie wszystko, aby móc przyjemnie spędzić go na łóżku przed telewizorem - wybraliśmy dobry film (Kung-fu panda... :p), przynieśliśmy michę ciastek czekoladowych, dzbanek herbaty i butlę zimnej coli, spiętrzyliśmy poduszki i zadbaliśmy o odpowiednie światło, gdy nagle stwierdziłam, że nie mam ochoty ani na ciastka, ani tym bardziej na herbatę, a wszytko, czego potrzebuję, zawiera się w jednym słowie - snacks.

Po i mistrz Shifu. źródło: tutaj


Bardzo chciałam zjeść coś słonego i chrupkiego, ale jak na złość mieliśmy pełno wszystkiego - owców, czekolady, ciastek - ale żadnych słonych przekąsek; nerwowe przetrząsanie wszystkich (czyli tylko trzech) szafek kuchennych nie dało żadnych rezultatów. Kiedy tak zrezygnowana siedziałam na podłodze, gapiąc się ponuro na wnętrze jednej z nich, przyszło olśnienie - przypomniałam sobie o paczce ciasta francuskiego, czekającej cierpliwie w lodówce na przemianę w jabłkową tartą odwracaną (tarta tatin). Szybki lodówkowy rekonesans przyniósł także znalezisko w postaci okrawka parmezanu i sporego kawałka cheddara, a że moje słoiki z przyprawami są zawsze pełne, miałam wszystko, aby przygotować serowo-słone paluchy, wprost fantastyczne do chrupania przed telewizorem. Pychota. 


Serowo-słone paluchy. Fot. Kamila Mianowicz



Składniki:
opakowanie ciasta francuskiego
garść startego parmezanu
garść startego cheddara lub innego dowolnego sera
łyżeczka tymianku
łyżeczka soli

Rozwijam ciasto francuskie i układam je na płaskiej powierzchni. Posypuję przyprawami i serem, równomiernie na całej powierzchni, po czym za pomocą wałka delikatnie wprasowuję ser w ciasto. Ostrym nożem kroję ciasto na dwie połówki (wzdłuż dłuższego boku), następnie każdą połówkę dzielę w poprzek na wstążki o szerokości 1-1,5 cm. Wstążki zwijam dwukrotnie wzdłuż dłuższej osi (powstaje coś w rodzaju świderków), układam na blasze wyłożonej papierem do pieczenia zachowując mniej więcej centymetrowy odstęp. Wszystkie czynności wykonuję w miarę szybko, bowiem ciasto francuskie pod wpływem ciepła staje się bardzo delikatne i mało elastyczne.
Piekę około 10 minut w piekarniku nagrzanym do 175 stopni, pod koniec pieczenia lekko zwiększając temperaturę aby uzyskać chrupiącą serową posypkę. Podaję do dobrego wieczornego filmu, ze szklanką coli lub kieliszkiem czerwonego wina.

Bon appétit Messieurs Dames!

Serowo-słone paluchy. Fot. Kamila Mianowicz

 PS. No cóż, znowu nie udało mi się zrobić odwracanej tarty jabłkowej... Może innym razem :)

wtorek, 3 maja 2011

Owocowa sałatka

Truskawki najbardziej lubię jeść oddzielnie, podobnie borówki, jagody, maliny i śliwki; banany najlepsze są w postaci koktajlu z syropem klonowym lub w naleśnikach z czekoladą, a wiśnie w cieście clafoutis. Natomiast soczyste, lekko kwaskowate owoce południa - grejpfruty, pomelo, kiwi, pomarańcze - smakują mi najlepiej w sałatce owocowej, w której cierpkość jednocześnie podkreśla się sokiem z cytryny i łagodzi cukrem. Mistrzem w przygotowywaniu owocowych mieszanek jest mój mężczyzna, a mój osobisty wkład ogranicza się do obserwacji (co lubię) i zmywania naczyń (czego nie lubię, bo zwykle jest to wielka sterta z całego dnia... zawsze mnie zdumiewa ilość produkowanych przez nas brudnych naczyń; mogę się założyć, że osiągnęliśmy w tym mistrzostwo :p).
Dzisiejsza sałatka jest mieszanką wszystkich owoców, które mieliśmy w lodówce. Świetnym pomysłem było wykorzystanie arbuza, który - choć jeszcze niezbyt słodki - dodał owocowemu deserowi soczystości. Oprócz arbuza, w środku znalazły się także: czerwony grejpfrut, pomarańcza, kiwi i jabłko, ale tak naprawdę nie ma owocu, który by tu nie pasował (no, może oprócz mango, nie cierpię jego chemicznego smaku, brrrr).


Sałatka z arbuza, jabłek, kiwi, pomarańczy i grejpfrutów. Fot. Kamila Mianowicz

Składniki:
1/4 arbuza
1 czerwony grejpfrut
1 pomarańcza
2 kiwi
1 jabłko
sok z połowy cytryny
2 płaskie łyżki cukru

Wszystkie owoce obieram ze skórki, usuwam nasiona (arbuz) lub całe gniazda nasienne (jabłko) oraz skórkę osłaniającą poszczególne ząbki pomarańczy i grejpfruta. Kroję na mniej więcej 2 centymetrowe kawałki, wrzucam do miski i posypuję cukrem. Polewam całość sokiem z cytryny i mieszam. Teraz jest najtrudniejsza część - sałatkę pozostawiam w lodówce na co najmniej 2 godziny, żeby smaki i aromaty owoców mogły się wymieszać i uzupełnić. Podaję na zimno - samodzielnie jako deser, z bitą śmietaną lub lodami i czekoladą, do naleśników oraz suchych ciast i babeczek. Owoce zawsze produkują nieco soku, który, nieco zagęszczony cukrem, świetnie sprawdza się jako sos do naleśników i lodów. 

Bon appétit Messieurs Dames!

poniedziałek, 2 maja 2011

Podwójna czekoladowa przyjemność

To są zdecydowanie najbardziej czekoladowe ciastka, jakie w życiu jadłam. Przepis na Chocolate Chocolate Chip Cookies - czyli podwójnie czekoladowe ciastka - znalazłam tutaj i zachęcona przez (a) bardzo pozytywne recenzje oraz (b) mojego chłopaka, który sprzedałby wszystkich, łącznie ze mną, za czekoladowe słodkości, a także (c) moją osobistą słabość do czekolady, upiekłam cztery duże blachy. W sam raz na wieczór spędzony na słodkim lenistwie przed telewizorem, późne niedzielne śniadanie i deser podczas sportowego pikniku.
Nie jestem w stanie wymienić żadnej wady tych podwójnie czekoladowych ciastek, może tylko to, że za szybko znikają... Są bardzo łatwe i szybkie do wykonania, nieco wilgotne w środku i chrupiące na zewnątrz i baaaardzo czekoladowe. Dokładnie takie, jakie powinny być.

Podwójnie czekoladowe. Pyszne. Fot. Kamila Mianowicz

Składniki:
225 g miękkiego masła lub margaryny
250 g białego cukru
2 jajka
łyżeczka cukru waniliowego
250 g mąki
55 g kakao
3 g proszku do pieczenie
2 g soli kuchennej
335 g groszków czekoladowych (półsłodkich lub gorzkich)
opcjonalnie - posiekane orzechy

W misce ucieram masło, cukier, jajka i cukier waniliowy na puszystą, jasnożółtą masę. W osobnym naczyniu mieszam mąkę, kakao, proszek do pieczenia oraz sól, przesypuję powoli do masy jajecznej, łącząc składniki za pomocą miksera. Masa czekoladowa powinna być gęsta ale puszysta, z malutkimi bąbelkami powietrza ( ważne jest, aby ciasto nie rozpływało się na boki). Teraz wrzucam groszki czekoladowe (i ewentualnie orzechy) i kilkoma ruchami łyżki łączę je z masą.
Za pomocą dwóch łyżeczek do herbaty nakładam małe porcje ciasta na blachę wyłożoną papierem do pieczenia, nie przejmując się ich formowaniem. Piekę 7-8 minut w piekarniku nagrzanym do 175 stopni. Po wyjęciu ciastka są nadal miękkie, trzeba więc odczekać kilka minut zanim można bezpiecznie zdjąć je z blachy. Świetnie smakują z bitą śmietaną.

Bon appétit Messieurs Dames!

niedziela, 1 maja 2011

Ziemniaki nadziewane kozim serem

Kiedyś myślałam, że ziemniaki są najnudniejszym warzywem pod słońcem. Podawane zwykle z wody, w całości lub jako pure, ewentualnie w postaci frytek (albo placków ziemniaczanych, brrrrrr), nie oszałamiały różnorodnością, poza tym w smaku były dość... nieokreślone. Ale właśnie ta nieokreśloność okazała się być ich największą zaletą - ziemniaki stały się bowiem dla mnie doskonałą bazą dla innych, mocnych smaków, łagodzącą chociażby nadmierną wyrazistość hiszpańskiego sosu pomidorowego czy koziego sera, świetnie komponują się także z rozmarynem, czosnkiem, tymiankiem czy curry.
Ziemniaki nadziewane kozim serem i zapiekane pod płaszczykiem parmezanu to jedno z moich ulubionych wcieleń ziemniaków. Byś może sprawia to chrupiąca serowa skórka, albo kremowe wnętrze, a może jedno i drugie. Zazwyczaj podaję je z sosem czosnkowym domowej produkcji.


Ziemniaki nadziewane kozim serem. Fot. Kamila Mianowicz

Składniki:
3 duże ziemniaki, ugotowane w mundurkach
110 g sera koziego (żółtego lub twarogowego)
¼ cebuli
2 ząbki czosnku
łyżeczka kaparów (niekoniecznie)
kawałek papryki (może być z zalewy)
cały pomidor suszony w słońcu (może być z oliwnej zalewy)
trochę mleka lub śmietany
pieprz, sól
kawałek parmezanu lub innego długo dojrzewającego sera (starty na tarce o małych oczkach)

Ziemniaki kroję na pół wzdłuż dłuższej osi, wydrążam środek tak, aby zostało ok. 0,5 cm miąższu przylegającego do skórki.
Cebulkę duszę na niewielkiej ilości oliwy, pod koniec dodaję ząbki czosnku przeciśnięte przez praskę. Rozgnieciony ser kozi mieszam z cebulką, poszatkowanymi kaparami, papryką, pomidorami, miąższem ziemniaków, dodaję tyle mleka lub śmietany, aby uzyskać konsystencję pasty. Doprawiam pieprzem i solą, następnie nadziewam ziemniaki w taki sposób, aby farsz sporo wystawał ponad powierzchnią ziemniaka. Układam je w żaroodpornym naczyniu, posypuję parmezanem i zapiekam 20 minut w piekarniku nagrzanym do 200 stopni. Najlepsze są gorące, podawane z sosem czosnkowym domowej produkcji.

Bon appétit Messieurs Dames! 

Home made pizza

Smak pizzy zależy od sposobu jej pieczenia i od sposobu jej jedzenia. Nic nie dorównuje pizzy dopiero co wyjętej z tradycyjnego pieca opalanego drewnem, lekko podrumienionej na spodzie, podanej razem z kieliszkiem czerwonego wina stołowego w zatłoczonej, hałaśliwej, wiejskiej włoskiej trattorii. Bardzo żałuję, że tego smaku i aromatu nie da się w pełni odtworzyć w domowych warunkach - bo elektryczne lub gazowe piekarniki nie radzą sobie tak dobrze z dopiekaniem ciasta, bo znalezienie prawdziwej mozzarelli wymaga porządnego przetrząsania sklepowych półek, bo dobre wina stołowe to wciąż rzadkość... Narzekam, ale mimo to lubię przygotowywać domową wersję włoskiej pizzy. Ugniatanie miękkiego, ciepłego, elastycznego ciasta ma w sobie coś terapeutycznego, poza tym pizza jest najmniej stresującym daniem, jakie znam. Podstawowy przepis na ciasto jest bardzo prosty - zawsze zdumiewa mnie to, że z prawie że przypadkowego połączenia kilku podstawowych składników można uzyskać coś tak doskonałego. To, co wrzucam na wierzch, jest wypadkową kilku rzeczy: przeglądu lodówki, przetrząsania słoiczków z przyprawami oraz stanu ducha, który z kolei zależy od fazy księżyca, pory przypływu, kierunku wiatru, ciśnienia atmosferycznego i kilku innych - równie nieracjonalnych - przyczyn.
Najbardziej lubię pizzę z kurczakiem, ananasem, papryką i curry, ale prawdę mówiąc nie gardzę żadną wersją (cóż, może poza pizzą o smaku kebaba...).


Efekt przeglądu lodówki i półki z przyprawami. Fot. Kamila Mianowicz


Składniki:
czubata łyżeczka świeżych drożdży
pół szklanki letniej wody
4 łyżki oleju
pół łyżeczki soli
łyżka przyprawy: suszone pomidory z czosnkiem i bazylią
szczypta cukru (pół łyżeczki)
300 g mąki (ok. 2 szklanki)
 
Drożdże rozpuszczam w ciepłej wodzie z dodatkiem cukru, odstawiam na chwilę. Gdy powierzchnia zaczyna lekko pracować („bąbelkować”), wlewam olej, dodaję sól i przyprawy i pół szklanki mąki. Ucieram ciasto mikserem na dużych obrotach, stopniowo dodając pozostałą mąkę, aż do uzyskania pożądanej konsystencji. Ciasto powinno odchodzić od ścianek miski, ale jednocześnie musi być dość lepkie i wilgotne.
Na wpół przygotowane ciasto wykładam na stół i wyrabiam ręcznie przez kilka minut; w miarę potrzeby podsypuję mąką. Ciasto ma być miękkie, gładkie, elastyczne i ciepłe w dotyku, powinno ledwo odchodzić od rąk. Wkładam je z powrotem do miski, przykrywam ściereczką lnianą lub bawełnianą i odstawiam w ciepłe miejsce (gdy w domu jest zimno, wstawiam do większej miski wypełnionej ciepłą, ale nie gorącą wodą). Gdy mniej więcej podwoi swoją objętość, wyrabiam ponownie, wkładam do miski i odstawiam na 15 minut. Następnie dzielę na porcje - lubię cienkie ciasto, więc z podanych składników zwykle wychodzą trzy okrągłe blachy - rozwałkowuję, wykładam na teflonową blachę (papier do pieczenia lub tłuszcz nie są potrzebne). Smaruję sosem pomidorowym (pikantny keczup dobrej jakości to moja wersja na leniwe dni), posypuję oregano, układam na wierzchu to wszystko, na co mam akurat ochotę i przykrywam startym żółtym serem lub kleksami mozzarelli.
Piekę kilka minut w temperaturze 200-220 stopni.


Pizza pepperoni z papryką, pieczarkami i brokułami. Fot. Kamila Mianowicz

Oto niektóre z moich ulubionych wersji pizzy:
1.    curry z kurczakiem i ananasem - kawałki piersi kurczaka, kawałki ananasa (może być z puszki) oraz kawałki papryki czerwonej ułożyć na cieście posmarowanym sosem pomidorowym i posypanym oregano; posypać sporą dawką mielonego curry; rozłożyć kawałki mozarelli i posypać niewielką ilością tartego sera, np. cheddara lub liliputa;
2.    klasyczna z peperoni i papryką - plastry kiełbasy peperoni lub chorizo oraz duże kawałki papryki ułożyć na cieście posmarowanym sosem pomidorowym i posypanym oregano; rozłożyć kawałki mozarelli i posypać tartym serem, np. cheddarem lub liliputem;
3.    4 sery - plastry szynki lub pieczarek lub kawałki kurczaka ułożyć na cieście posmarowanym sosem pomidorowym i posypanym oregano; na każdej ¼ powierzchni ciasta rozłożyć: kawałki mozarelli, ser pleśniowy gorgonzola, pecorino oraz parmezan – lub inne gatunki, wg uznania, ale o zdecydowanym smaku – i posypać niewielką ilością tartego sera o neutralnym smaku, np. cheddarem lub liliputem;

Bon appétit Messieurs Dames!