Dokładnie rok temu szykowałam się na najbardziej stresujące wydarzenie w moim życiu zawodowym. Na szczęście część stresu odjęło rozpraszające uwagę otoczenie - ogromne miasto rozłożone na dwóch brzegach Dunaju, z atmosferą pośpiechu w ciągu dnia i relaksującego spowolnienia wieczorami, gdy przestawało być tak okropnie gorąco i ciemność ukrywała nieprzyjemne i brudne zaułki. Budapeszt stał się dla mnie miejscem kontrastów, zarówno w warstwie miejskiej - gdzie ekskluzywne sklepy z brylantami sąsiadują z zaniedbanymi stoiskami spożywczymi, których witryn nie sprzątał nikt od co najmniej dwudziestu lat - jak i we mnie samej. W ciągu dnia niezbyt mi się to miasto podobało, gorące, tłoczne, wielkie, rozkopane i pachnące rozgrzanym asfaltem i spalinami, nocą byłam oczarowana. Tokaj, najbardziej znana węgierska marka eksportowa, w ogóle mi nie smakował, natomiast wina z Egeru bardzo. Słodycze przygotowywane na bazie mrożonej pasty z jadalnych kasztanów były słodkie i mdłe, natomiast leczo i zupa gulaszowa okazały się przepyszne, mocno paprykowe. Papryka węgierska jest według mnie najlepszą papryką na świecie, jest bardzo czerwona i bardzo aromatyczna, nadaje potrawom charakterystycznego smaku, którego nie sposób nie lubić.
|
Węgierski Tokaj. Fot. Kamila Mianowicz |
|
Hala targowa. Fot. Kamila Mianowicz |
|
Hala targowa. Fot. Kamila Mianowicz |
|
Fot. Kamila Mianowicz |
|
Piknikowe stoliki w jednej z restauracji w budapesztańskim zamku. Fot. Kamila Mianowicz |
|
Restauracja przy Baszcie Rybackiej na zamkowym wzgórzu. Fot. Kamila Mianowicz |
|
Szyld jednej z najstarszych i najsłynniejszych knajp Budapesztu. Fot. Kamila Mianowicz |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
dziękuję za komentarze :)