Ostatnio niewiele działo się pod adresem Kamila's plate. Trochę z mojej winy - jako że pasjami oddawałam się słodkiemu, francuskiemu lenistwu - ale przede wszystkim dlatego, że francuskie klawiatury są nieco, aczkolwiek istotnie, różne od polskich. I wcale nie chodzi tu o brak naszych znaków diakrytycznych, choć wklejanie ich do ostatniego posta zawierającego przepis na dżem malinowy z sokiem grejpfrutowym zajęło mi ponad godzinę. I wcale nie jestem pewna, że wszystkie znalazły się na swoim miejscu.
Prawdziwy problem z francuskimi klawiaturami polega na tym, że klawisze niektórych liter są w innych miejscach. Na przykład A. Albo Z. Także M i Q. Wszystkie przecinki, kropki, myślniki, wykrzykniki, znaki zapytania i cyfry albo znajdują się w nieco innych lokacjach, albo trzeba pamiętać o naciśnięciu Shiftu, gdy chce się je umieścić w tekście. I mimo że miałam przygotowane zdjęcia na pięć nowych postów, ich pisanie trwało tak długo, tak strasznie długo... zabierało cenny czas moich upragnionych wakacji, podczas których pogoda była piękna (chyba po raz pierwszy w te lato), mieliśmy dla siebie cały wiejski dom i cały pachnący ogród, i wielką maszynę do barbecue, i dwa rowery idealne do powolnego włóczenia się po okolicznych malowniczych wzgórzach, dolinach, polach i wioskach, a także lodówkę pełną francuskich specjałów i cały regał z filmami na chłodniejsze wieczory. Nic więc dziwnego, że tak niewiele działo się na cyfrowym Kamila's plate, skoro na talerzu prawdziwej, niewirtualnej Kamili działo się tak dużo!
Teraz, gdy jestem z powrotem w Szczecinie, tym razem na nieco dłużej -
jakieś dwa miesiące - obiecuję Wam i sobie nadrobić wszystkie
zaległości. Zaczynam od dzisiaj.
Kiedy po raz pierwszy przeczytałam o sosie teriyaki, stał się on dla mnie szczytem egzotyczności. Wtedy w Szczecinie nie można było kupić gotowego sosu, więc pracowicie przygotowywałam go według wyłowionego z jakiegoś czasopisma kulinarnego przepisu - trochę sosu sojowego, mirinu (którego też nie można było nigdzie kupić, więc zamiast niego dodawałam białe wino) i miodu, do tego nieco imbiru i od czasu do czasu drobno posiekany ząbek czosnku. W sosie marynowałam głównie kurczaka - bo wtedy też żywiłam się głównie kurczakiem. Kilka lat później, gdy na chwilę zawitałam do Dublina, okazało się, że mój sos teriyaki za nic w świecie nie przypomina tego prawdziwego, który miałam okazję próbować w prawdziwej japońskiej restauracji z prawdziwym japońskim szefem kuchni. Butelkę dobrego sosu udało mi się znaleźć tam w jednym z marketów, ale jej zawartość już dawno się skończyła. Teraz poszukuję tego smaku na szczecińskich sklepowych półkach - jak na razie ze średnim skutkiem. Nie znaczy to, że dostępne u nas sosy są niesmaczne, są po prostu nieco inne od tego, który pamiętam z Irlandii.
Sos teriyaki nadaje marynowanym i smażonym w nim warzywom i kawałkom mięsa nieco słodką, lepką, karmelową glazurę - pyszną! Smak jest specyficzny, myślę, że nie każdemu przypadnie do gustu. Ale ja go uwielbiam, zwłaszcza w połączeniu z sokiem z cytryny i świeżym imbirem. Nudle z kurczakiem i warzywami w sosie teriyaki to jedno z moich ulubionych dań kuchni japońskiej - zaraz po sushi maki.
Składniki:
pierś kurczaka, pokrojona w kostkę
pół czerwonej papryki
dwie garście groszku cukrowego (może być mrożony)
pół dużej marchewki
cytryna
kawałek imbiru (2-3 centymetry)
opakowanie sosu teriyaki
łyżka ciemnego sosu sojowego
szczypta świeżo mielonego pieprzu
nieco oliwy lub oleju do smażenia
nudle
Nudle przygotowuję według przepisu na opakowaniu.
Oczyszczone warzywa kroję w kawałki - marchewkę i imbir w słupki julienne, paprykę w paski, połówkę cytryny w ósemki. Z pozostałej połówki cytrusa wyciskam sok. Odstawiam na bok.
Kawałki kurczaka smażę na mocno rozgrzanym tłuszczu, pod koniec smażenia dodaję sos teriyaki. Wrzucam pokrojone warzywa, sos sojowy, sok z cytryny i doprawiam świeżo mielonym pieprzem. Smażę na dużym ogniu przez mniej więcej 7-8 minut, aż warzywa nieco zmiękną, ale nie stracą swojej struktury. Do gotowej potrawy wrzucam osączony makaron, dokładnie mieszam. Podaję gorące.
Bon appétit Messieurs Dames!
No to witamy z powrotem w Szczecinie! ;))
OdpowiedzUsuńi tak powiem, że trzeba się jakoś spotkać może co? ;))