czwartek, 28 kwietnia 2011

Naleśniki z... pępka Bałtyku!

Zimowy krajobraz jednej z wysp archipelagu Alandzkiego. Fot. Kamila Mianowicz
Zimowy krajobraz jednej z wysp archipelagu Alandzkiego. Fot. Kamila Mianowicz

Na przełomie lutego i marca spędziłam prawie dwa tygodnie w zimowym odludziu, na jednej z wysp archipelagu Alandzkiego, leżącego w okolicach pępka Bałtyku. Miejsce jest bajkowe, trochę jak z bajki o Królowej Śniegu, jednakże mentalnie nieco schizofreniczne - choć administracyjnie przynależy do Finlandii, mieszkańcy w większości posługują się językiem szwedzkim, szwedzkie także kultywują tradycje. Owa odrębność kulturowa zadecydowała o częściowej autonomii wysp, posiadających własny parlament, własną flagę (będącą kombinacją flag szwedzkiej i fińskiej), a nawet własną drużynę piłkarską (nawiasem mówiąc, dość wysoko notowaną w fińskiej lidze futbolowej). Własne mają także upodobania i zwyczaje kulinarne, bazujące w dużej mierze na lokalnych produktach mlecznych, rybach odławianych w okolicznych wodach i owocach hodowanych w niezliczonych sadach.

Wyspiarze piją hektolitry mleka, maślanki, jogurtu i zsiadłego mleka - jakości przedniej i w różnych smakach - aczkolwiek egzotycznym dla mojego żołądka zwyczajem jest popijanie mlekiem wszystkiego, począwszy od zupy rybnej, poprzez zapiekankę ze śledziem, a skończywszy na gulaszu z łosia. Muszę jednak przyznać, że do jednej potrawy mleko pasowało wprost znakomicie - alandzkich naleśników, podawanych z dżemem z maliny moroszki i kleksem bitej śmietany.

Alandzki naleśnik w towarzystwie dżemu z malin i bitej śmietany. Fot. Kamila Mianowicz

Naleśniki Alandzkie tylko po części są prawdziwymi naleśnikami, z mlekiem, mąką, jajkami i szczyptą cukru w środku. Reszta zaś jest bardzo... nienaleśnikowa. Ktoś kiedyś wpadł na genialny w swojej prostocie pomysł - dodał kaszę mannę do ciasta naleśnikowego, a potem, zamiast smażyć cienkie placki na patelni, wsunął ciasto do gorącego piekarnika i poczekał, aż samo się upiecze. I upiekło się fantastycznie! Ciasto jest miękkie, puszyste i delikatne w środku, z chrupiącą skórką, taki smakowy kontrapunkt dla miękkości. I jest pyszne! Zwłaszcza z dżemem z maliny moroszki Rubus chamaemorus (można ją obejrzeć tu), lokalnego specjału z dalekiej północy, ale świetnie smakuje także z innymi owocowymi przetworami, masłem orzechowym lub czekoladą.

O skandynawskiej nucie smakowej naleśnika decyduje jedna szczególna przyprawa - kardamon, aromatyczny i rozgrzewający. Trzeba dozować go ostrożnie, aby nie zdominował smaku i nie palił podniebienia, ale też nie można dodać go zbyt mało, inaczej ciasto będzie nijakie w smaku.

Składniki:
500 ml mleka
23 g kaszy manny (semoliny)
2 jajka
40 g drobnego białego cukru
70 g mąki
łyżeczka cukru waniliowego lub nasiona z połowy laski wanilii lub łyżeczka ekstraktu waniliowego
pół łyżeczki kardamonu
szczypta soli
dżem z maliny moroszki lub innych owoców lub rozpuszczona czekolada lub masło orzechowe
kilka łyżek śmietanki 30 lub 36% + nieco cukru

Przygotowanie alandzkich naleśników zajmuje nieco ponad 40 minut, dlatego też najczęściej przygotowuję je w weekend, gdy nie muszę się spieszyć. Jest idealne na śniadanie w łóżku :) Najwięcej czasu zajmuje przygotowanie manny. W małym rondlu powoli podgrzewam mleko (250 ml) i, cały czas mieszając, stopniowo wsypuję kaszę mannę. Bardzo pilnuję, aby mleko się nie przypaliło lub wykipiało; nic tak nie potrafi zrujnować potrawy jak posmak przypalonego mleka... Zdejmuję rondel z ognia zanim mleko się zagotuje i mieszam przez kolejne 10 minut, aż kasza wchłonie płyn i stanie się gęsta. Teoretycznie powinnam pozostawić masę do całkowitego ostudzenia, ale cierpliwość nie należy do moich największych cnót, więc nigdy nie czekam tak długo; wystarczy, jak masa jest przyzwoicie ciepła.
W misce ucieram jajka, cukier i przyprawy na puszystą masę, dodaję pozostałe mleko, mąkę i masę z kaszą, mieszam do połączenia składników. Ciasto jest rzadkie, ale takie powinno być, jeśli chcemy cieszyć się puszystym i miękkim wnętrzem. Wylewam ciasto do okrągłej formy, na oko na grubość jednego centymetra, wstawiam do pieca nagrzanego do 200 stopni. Po 15 minutach podnoszę temperaturę do 220 stopni i włączam tylko nagrzewanie od góry - dzięki temu tworzy się chrupiąca skórka.
Pokrojone na solidne porcje naleśniki ozdabiam łyżeczką dżemu z malin i porządną łychą bitej śmietany.

Bon appétit Messieurs Dames!

2 komentarze:

  1. Hej :) Mam małą prośbę. Mogłabyś zdecydować się na jeden przepis zgłoszony do konkursu? Takie są zasady ;) Przypominam adres http://breakfast.blox.pl/2011/08/Konkurs-na-najciekawsze-sniadanie.html
    i pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń

dziękuję za komentarze :)