poniedziałek, 3 października 2011

Muffiny z dynią, fetą i serem gruyere


Kiedy obudziłam się w niedzielny poranek, zachwyciła mnie kompletna cisza. Wieczorem poprzedniego dnia za oknem odbywał się istny koncert ptasich gardeł - chyba szpakowych - zbierających się do odlotu. W niedzielny poranek już ich nie było. Odleciały na południe, tam, gdzie cieplej, widniej, mniej deszczowo. Jednak nie tylko brak ptasich śpiewów sprawił, że wokoło panowała cisza kompletna, całkowita, gęsta - ciszę potęgowała wszechobecna mgła. Wilgotne powietrze było tak lepkie i skondensowane, że smugi mgły wkradały się przez uchylone okno i wisiały nad moim łóżkiem. Uwielbiam takie chwile, kiedy świat otulony jest miękką, chłodną watą, która tłumi wszystkie odgłosy i sprawia, że czuję się sama na świecie. Chwile, w których słyszę odchodzące lato i galopującą jesień, zamieniającą zieleń w złoto i purpurę. Na jesień czekam zawsze z niecierpliwością, bo choć uwielbiam wszystkie pory roku - zimę z trzaskającym od mrozu powietrzem, wiosnę z przemarzniętym gruntem, na którym zbierają się kałuże szarej wody, lato z parnymi nocami i piorunami - to jesień jest moim własnym, wyjątkowym czasem.


Jako pierwsze, wieści o nadchodzących mroźnych wieczorach i coraz krótszych dniach, czasem pełnych rozproszonego światła i babiego lata, czasem mokrych od strug deszczu, przynoszą jabłka i gruszki. Dają przedsmak tego, co za chwilę się zdarzy - ciągle jeszcze lato nie daje za wygraną i zdarzają się upalne dni, a jesień jest w defensywie. Czeka przyczajona pomiędzy spadającymi z głośnym łoskotem kasztanami i żołędziami. A potem przychodzi - razem z pomarańczowymi, bogatymi dyniami, które mają dla mnie barwę królewską. Nic tak jak dynie nie przypomina mi o początku jesieni i nie obiecuje kulinarnych, dekadenckich rozkoszy schyłku okresu letniego rozpasania, gorących nocy i wszechobecnej wolności. I choć jeszcze nie przyszedł czas na pieczenie pumpkin pie, owych delicji śródjesiennych, to przecież dynię można wykorzystać w wielu innych, pysznych kulinarnych arcydziełach. Na przykład w wytrawnych, serowych muffinach z bazylią i orzechami pinii.


Pomysł na niedeserowe muffiny chodził za mną od kilku miesięcy, ale dopiero niedawno wcieliłam go w życie. Przepis znalazłam tutaj, na jednej z moich ulubionych kulinarnych stron proponujących dania wegetariańskie (choć ja wegetarianką nie jestem), które są zawsze pięknie sfotografowane i często bazujące na egzotycznych lub zdrowych-i-organicznych-do-przesady składnikach, które - nabywane przez mnie w chwilach słabości i bez kompletnego pomysłu na ich wykorzystanie - zalegają w jednej z moich trzech szafek w kuchni wielkości na buty. Ten przepis jednakże nie wymaga szczególnie wyrafinowanych składników. Potrzeba tylko dojrzałej, pachnącej, pomarańczowej dyni, słonego sera feta i dowolnych ziół i orzechów. Zastąpiłam podane w oryginalnej recepturze nasiona słonecznika orzechami piniowymi, a natkę pietruszki - bazylią, bo tylko je miałam w domu. Ale myślę, że muffiny byłyby także wyśmienite z orzechami włoskimi lub laskowymi oraz świeżym tymiankiem, oregano lub kolendrą.



Składniki:
375 g dyni pokrojonej w drobną kostkę (o długości boku mniej więcej 0,5 cm)
2 łyżki posiekanej bazylii
2 łyżki posiekanych orzechów piniowych
30 g startego sera gruyere
120 g fety pokrojonej w kostkę
2 duże jajka
150 ml mleka
30 ml oleju rzepakowego
260 g mąki pszennej
3 łyżeczki proszku do pieczenia
sól, świeżo mielony pieprz
nieco oliwy z oliwek

Połowę pokrojonej w kostkę dyni rozkładam na blasze wyłożonej papierem do pieczenia, skrapiam oliwą z oliwek i doprawiam solą i pieprzem. Piekę około 20-25 minut w piekarniku nagrzanym do 200 stopni, aż kostki warzywa staną się bardzo miękkie i łatwo będzie je zamienić w dyniowe pure. Drugą połowę piekę tylko 10 minut, aż dynia zmięknie, ale nie straci swojej sprężystości.
Do miski wsypuję bazylię, orzechy piniowe, ser gruyere, zamienioną w pure dynię, łączę składniki. Na koniec dodaję po 3/4 kostek dyni i fety (resztę odkładam na bok); mieszam na tyle delikatnie, żeby nie rozetrzeć dyni i sera, ich kawałki mają być wyraźnie wyczuwalne w muffinach.
W osobnej misce ubijam jajka z mlekiem i olejem. Wlewam do masy dyniowej i lekko mieszam. Na wierzch wsypuję mąkę, proszek do pieczenia, sól i świeżo mielony pieprz. Mieszam za pomocą drewnianej łyżki tylko do względnego połączenia się składników - ciasto nie może być zbyt gładkie jeśli chcemy uzyskać charakterystyczną dla muffinów strukturę.
Masę wykładam do przygotowanej wcześniej formy do babeczek wyłożonej papilotami. Każdą muffinkową formę wypełniam do mniej więcej 3/4 wysokości. Na wierzch układam po kilka kosteczek dyni i fety.
Piekę około 20-25 minut w temperaturze 200 stopni, aż wierzch ładnie się zarumieni. Ostudzone podaję jako przekąskę do wina lub dodatek do zup-kremów.

Przepis jest wariacją na temat pumpkin and feta muffins według przepisu Heidi Swanson (101 Cookbooks).

Bon appétit Messieurs Dames!

7 komentarzy:

  1. piekne fotki i wspaniala propozycja muffinkowa :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Z gruyerem wszystko i zawsze! Pyszne!

    OdpowiedzUsuń
  3. wygląda pysznie.. ale ja za dynią za bardzo nie przepadam ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. bardzo ciekawy przepis, zapisuję sobie

    OdpowiedzUsuń
  5. fajny przepis na muffinki :) taki inny :> super zdjęcia !

    OdpowiedzUsuń
  6. Gosiu! pingwinko7! bardzo mi miło, że podobają się Wam zdjęcia :) to pierwsze to mój jesienny faworyt, ale z muffinkowych fotografii to na 100% zadowolona nie jestem. pozdrawiam serdecznie!

    oninchoco! ja też uwielbiam gruyere :) pozdrawiam!

    Martuś! w tych muffinkach smak dyni jest zdominowany przez fetę i gruyere... trochę szkoda :( ale dla Ciebie to pewnie dobrze!

    zauber! ach, żebyś widziała ile ja mam zapisanych przepisów! całe tony :) ale ten jest warty zapisania. Serdecznie Cię pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń

dziękuję za komentarze :)