wtorek, 28 czerwca 2011

Skansen w Dziekanowicach

Czasem, a właściwie to bardzo często, narzekam na moją kuchnię wielkości pudełka do butów, pozbawioną okna, za to wyposażoną w aż dwie (dwie!) szafki. Nie mam nawet porządnej kuchni gazowej, jedynie dwie pojedyncze, mobilne, jednostanowiskowe kuchenki indukcyjne, zdejmowane z półki nad lodówką tylko wtedy, gdy są potrzebne, inaczej na blacie wielkości chusteczki do nosa nie byłoby miejsca nawet na deskę do krojenia. Piekarnik o kształcie kuchenki mikrofalowej zawieszony jest pod sufitem za pomocą skomplikowanego systemu linek, a jego opuszczenie na wysokość twarzy wymaga sporej siły i odporności na ból zębów wywołany wysoce nieprzyjemnym zgrzytem metalu.
Ostatnio doszłam jednak do wniosku, że narzekanie nic mi nie da. I tak nie mam żadnej szansy na zmianę kuchni w przestronne, pięknie oświetlone, błyszczące pomieszczenie z gładkim blatem o maratońskiej długości, pojemnymi szafkami i miejscem na ogródek ziołowy.

Chata ubogiego rolnika. Fot. Kamila Mianowicz

Powinnam się cieszyć tym, co mam - wymyślnym ekspresem do kawy, tarką do parmezanu, kokilkami do creme brulee, nożem do serów, dekandencko wielkimi kieliszkami do wina i deską z ostrzem do siekania świeżych ziół. Wydatnie w wyciąganiu tej konkluzji pomogła mi wizyta w chałupach dziekanowickich, zwłaszcza tych malutkich, ubogich, gdzie luksusem była bieżąca woda... I choć ekspozycja w skansenie przedstawia wioskę z XIX i początków XX wieku, to przecież pamiętam, że jeszcze niedawno - nawet nie 20 lat temu - w chacie mojej prababci na Suwalszczyźnie było identycznie. W kuchni dominował wielki piec opalany drewnem, dzbanki i garnki wyglądały dokładnie tak samo, jak te na poniższych zdjęciach, na podobnej stolnicy zagniatało się ciasto na makaron, a po wodę wychodziło się na zewnątrz, uzbrojonym w wielkie wiadro. Miało to swój urok, choć może jako dziecko nie potrafiłam tego właściwie ocenić i docenić. Teraz tej chaty już nie ma, a przynajmniej nie mieszka w niej już moja rodzina, i nie mam szansy na powtórkę tamtych beztroskich wakacji. Skansen w Dziekanowicach pomógł mi w odświeżeniu wspomnień ale jednocześnie odczarował romantyczne wyobrażenie o życiu na wsi.

Kuchnia w gospodarstwie średniozamożnego chłopa. Fot. Kamila Mianowicz

Cieszę się, że mieszkam w dużym mieście, że mam swoją, choćby malutką, kuchnię wyposażoną w tarkę do parmezanu i kokilki do creme brulee. Że aby kupić parmezan, wystarczy pięciominutowy spacer do sklepu. Że wiem, jak smakują krewetki, ślimaki w sosie czosnkowym, kalifornijski zinfandel i paryskie mararoniki. Tak więc dość narzekania. Przynajmniej na jakiś czas.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

dziękuję za komentarze :)