niedziela, 24 lipca 2011

Bonjour la Suisse

W Szwajcarii większość mieszkańców to poligloci. Z łatwością przechodzą z niemieckiego na francuski lub włoski, część mówi także po retroromańsku, wszyscy - po angielsku, czym przyprawiają mnie o niebotyczne zdumienie i wielką zazdrość. Chciałabym żyć w tak multikulturowym środowisku, w którym znajomość kilku języków wysysa się z mlekiem matki. Inna sprawa to punktualność i wydajność - jestem pewna, że każdy mały Szwajcar stawia pierwszy krok dokładnie wtedy, gdy kończy roczek, pięć dni później jest w stanie pokonać dystans dziesięciu metrów w minutę, nie rozbijając się przy tym o nogi stołu, i zdążyć na obiad, który podawany jest punktualnie o 5:45... bo jakże inaczej wytłumaczyć powszechną akuratność? Nawet dalekobieżne pociągi są zawsze o czasie, a podróż z 4 przesiadkami, na które ma się po 3 minuty, nie jest w ogóle stresująca, w dodatku do każdej, nawet najmniejszej miejscowości, co pół godziny odchodzi pociąg lub autobus... To wszystko razem jest po prostu przerażające! I jest tak czysto! Wcale by mnie nie zdziwiło, gdyby mieszkańcy pucowali swoje kamienice i chodniki za pomocą szczoteczek do zębów, wszyscy dokładnie o tej samej porze i z taką samą dokładnością.


Panorama Berna z ogrodu różanego. Fot. Kamila Mianowicz
Jezioro Thun z widokiem na Alpy Berneńskie. Fot. Kamila Mianowicz

Jedzenie to zupełnie inna historia. Ponieważ jestem tu niejako służbowo, na konferencji, w ciągu dnia żywię się tym, co zapewniają nam organizatorzy. I bardzo tego żałuję - jedzenie jest po prostu okropne, nieco tylko lepsze od tego, które serwowano nam w Rosji. Niedogotowany ryż lub rozmiękły makaron, kiepskiej jakości mięso, zupy, które smakiem i wyglądem przypominają przegląd dawno nie otwieranej lodówki, desery w kolorze musztardy, sałatki składające się z porwanych liści gorzkich sałat, utopionych w sosie musztardowym... Coś okropnego. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego nie możemy dostawać do jedzenia czegoś szwajcarskiego, jak ziemniaczany placek rosti. Albo miejscowe bułeczki-chałki. Albo sery, które są tu doskonałe. Nie pozostaje mi nic innego, jak eksplorować szwajcarską kuchnię na własną rękę i odnajdywać Szwajcarię się w mieszance wpływów niemiecko-francusko-włosko-austriackich. Co jest, nawiasem mówiąc, bardzo przyjemne.

Brioszki. Fot. Kamila Mianowicz
Szwajcarskie specjały. Fot. Kamila Mianowicz
Fot. Kamila Mianowicz
Karczochy na sobotnim targu. Fot. Kamila Mianowicz
Fot. Kamila Mianowicz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

dziękuję za komentarze :)