Niestety, zwykle rzeczywistość nie wytrzymuje porównania z projekcją i imaginacją, i jeśli decyduję się na zakup - jestem rozczarowana. Bo albo za słodkie, albo za twarde, albo mało wyraziste, zbyt sztuczne, truskawkowe, z mleka w proszku, fałszywej czekolady... powodów jest mnóstwo i nawet jeśli mój głęboki zawód jest efektem rozbujanej wyobraźni smakowej, zniechęca mnie zupełnie do kolejnych prób ma kilka najbliższych tygodni.
Ale czasem jestem oczarowana - tak jak w Mariehamn, malutkiej stolicy niewielkiego archipelagu dzielącego Bałtyk na dwie nierówne części. W jednej z bocznych, króciutkich uliczek trafiłam na czekoladziarnię (tę), w której praliny domowego wyrobu zachwyciły moje podniebienie w sposób niemalże niewyobrażalny. Smaku czekoladek z chrupiącym karmelem i solą morską do tej pory nie potrafię zapomnieć. Było bardzo zimno, mróz trzaskał, zmrożone palce odmawiały posłuszeństwa, a niebo było tak jasne, tak błękitne, jak to się u nas nie zdarza.
Fot. Kamila Mianowicz |
Od pewnego czasu próbuję te cudowne smaki odtworzyć we własnej kuchni wielkości pudełka do butów. W Helsinkach, dzień po powrocie z Alandów, zakupiłam formę do pralinek, ze Szwajcarii przywiozłam najlepszą czekoladę, jaką udało mi się znaleźć - i eksperymentuję. Zaczęłam od najprostszych pralin z nadzieniem czekoladowym i kawowym, wzmocnionym kilkoma kroplami alkoholu, tak dla kurażu.
Praliny wyglądają pięknie. Są gładkie, błyszczące, ciemnoczekoladowe. Aż boję się je jeść.
Fot. Kamila Mianowicz |
Fot. Kamila Mianowicz |
Składniki:
100 g gorzkiej czekolady najlepszego gatunku
20 ml śmietanki 30%
kilka kropli ekstraktu waniliowego
łyżka mocnej kawy (espresso)
łyżeczka dobrej gatunkowo wódki
silikonowe foremki do pralinek
pędzelek
Najpierw przygotowuję nadzienie. W kąpieli wodnej rozpuszczam 40 gramów czekolady, dodaję ekstrakt waniliowy i śmietankę. Dokładnie mieszam i odstawiam na bok do ostygnięcia. Do chłodnej masy wlewam alkohol i ponownie mieszam aż do połączenia się składników. Rozdzielam masę na dwie połówki i do jednej dodaję kawę.
Pozostałą czekoladę rozpuszczam stopniowo w kąpieli wodnej. Zaczynam od dwóch, trzech kostek. Za pomocą pędzelka nakładam warstwę rozpuszczonej czekolady we wnętrzu pralinkowych foremek. Moje foremki mają bardzo skomplikowane kształty, dlatego zajmuje to dużo czasu - bardzo uważam, aby czekolada pokryła dokładnie całą powierzchnię. Pozostawiam do ostygnięcia (zwykle w lodówce, choć powiedziano mi, że praliny przygotowane w warunkach temperatury pokojowej są bardziej odporne na wszelkiego rodzaju zniszczenia; ale ponieważ nie jestem z natury cierpliwa, lodówka to dla mnie idealne rozwiązanie). Nakładam aż trzy warstwy czekolady - dzięki temu pralinki są mocniejsze.
W tak przygotowane formy wlewam nadzienie, mniej więcej do 4/5 wysokości foremek. Ponownie wstawiam do lodówki. Nadzienie nie zastyga całkowicie, ale chłodzi się na tyle, że na jego wierzch z łatwością wykładam czekoladę tworzącą denko. Czekoladę rozprowadzam za pomocą pędzelka tak, aby dokładnie wypełniła wierzch foremki.
Całość umieszczam w lodówce na co najmniej godzinę, po czym bardzo delikatnie wyjmuję pralinki (rozciągam silikon i staram się nie naciskać na czekoladkę; zwykle jednak nie jestem w stanie uchronić się przed zniszczeniem co bardziej skomplikowanego wzoru).
Pralinki można udekorować paskami rozpuszczonej białej czekolady lub za pomocą kropli czekolady dokleić na wierzch czekoladowy ozdobnik (serduszko, kokardkę itp.).
Bon appétit Messieurs Dames!
Na marginesie - mój stosunek do pralinek ma bardzo ciekawy skutek w kwestiach stosunków damsko-męskich: nie mam kompletnie nic przeciwko, aby mój towarzysz płci odmiennej oglądał piękne opakowania kobiet. W końcu i tak liczy się tylko wnętrze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
dziękuję za komentarze :)