środa, 17 sierpnia 2011

Makaron z niebieskim sosem serowym

Nie jestem najlepiej zorganizowaną osobą na świecie, dlatego urzędy i banki odwiedzam tylko pod groźbą kary i tylko wtedy, gdy naprawdę nie mam innego wyjścia. Zwykle chcą ode mnie jakiś niezwykle ważnych papierów - których ja przecież nie mam, chociaż powinnam mieć, albo żądają numeru NIP lub PIN, a ja mam bardzo złe stosunki z numerami i zdarza mi się pomylić nawet numer własnego mieszkania, w którym, nawiasem mówiąc, pomieszkuję od 5 lat (dobrze, że istnieją komórki, które pamiętają numery telefonów, a z dowodu osobistego można odczytać PESEL :p). Nic dziwnego, że dzisiejsza - naprawdę konieczna, bo odkładana od miesięcy - wizyta w banku nie była najbardziej wyczekiwanym momentem dnia, choć - koniec końców - okazała się bardzo miła. Dla mnie, trudno mi bowiem powiedzieć, czy także dla Pani po drugiej stronie biurka, która nieopatrznie zadała mi pytanie o Francję. Chciała wiedzieć, co można robić w Paryżu, jako że niedługo wybiera się tam na weekend - no cóż, na pewno nie zrealizuje tego wszystkiego, co jej powiedziałam, bo musiałaby spędzić w stolicy świata co najmniej dwa tygodnie...
Bo musicie wiedzieć, że o tym to ja mogę godzinami... a ci, którzy znają mnie nieco lepiej, wiedzą, że to dość ryzykowne zaczynać ze mną rozmowę o Francji, francuskim jedzeniu, francuskich winach, francuskich zamkach, charakterze Francuzów... francuskim czymkolwiek. Generalnie nie jestem gadułą, ale w tym przypadku buzia mi się nie zamyka i uszczęśliwiam moich przyjaciół, rodzinę, a czasem i przygodnych znajomych, szczegółami francuskiego życia, których oni niekoniecznie pożądają i którymi na pewno nie fascynują się w takim samym stopniu, jak ja. Weźmy na przykład sery czyli le fromage.

Zamek w Billy, niedaleko Vichy. Fot. Kamila Mianowicz
 
Osobiście jestem zdania, że francuskie sery to jeden z głównych powodów, dla których warto żyć. W każdym regionie produkuje się setki odmian - miękkich, twardych, pleśniowych, podpuszczkowych, kozich, krowich, owczych, o aksamitnej skórce lub aksamitnym wnętrzu, orzechowych w smaku, z pikantną nutą, żurawinową otoczką, niebieską pleśnią, kremowym posmaku, grzybowym aromacie... setki. Do tej pory spróbowałam może kilkudziesięciu rodzajów (ale bardziej 30 niż 70), z nazwy pamiętam może kilkanaście, ale o dopasowaniu smaku do nazwy nie ma mowy (no, może poza St. Nectaire). Francuskie sery są jak odrębna dziedzina nauki, niemalże tak skomplikowana, jak enologia. Nie ma szans, żeby na ich dogłębne poznanie starczyło mi życia, nawet gdybym każdy obiad kończyła deską serów innych niż wczoraj, przedwczoraj i w zeszłym tygodniu.

Saint Nectaire

Zaskakujące dla mnie jest to, że kiedy jestem w Polsce, moja fascynacja serami opada - może dlatego, że w Szczecinie ze świecą szukać fromażerii a wybór serów jest mocno ograniczony. To znaczy w dalszym ciągu konsumuję kilogramy różnorakich serów, ale najczęściej nie w postaci deski, tylko składników dań. Niebieski ser pleśniowy, zwykle Roquefort, ale nie gardzę także Gorgonzolą, jest podstawą jednego z moich ulubionych sosów do makaronu - niebieskiego sosu serowego, o kremowej konsystencji i dość delikatnym, ale wyczuwalnym, specyficznym smaku. Przyrządza się go błyskawicznie, jest więc idealny na szybki obiad, poza tym nie wymaga prawie żadnych umiejętności kulinarnych poza mieszaniem łyżką w garnku. Może stanowić samodzielne danie, ale zdarzało mi się już go jeść razem z kurczakiem prowansalskim i wcale nie narzekałam.

Fot. Kamila Mianowicz
Fot. Kamila Mianowicz

Składniki (na 1 porcję):
50 ml śmietanki 30%
60 g niebieskiego sera pleśniowego
30 g zwykłego żółtego sera (np. liliputa)
sól, pieprz

W rondelku podgrzewam śmietankę i rozpuszczam w niej ser żółty i pleśniowy. Dodaję przyprawy. Gotuję na bardzo wolnym ogniu około 4 minut. Podaję z makaronem (tagliatelle, spaghetti) ugotowanym al dente.

Bon appétit Messieurs Dames!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

dziękuję za komentarze :)